Wolontariusz i jego rodzina

Posługi hospicyjnej nie można traktować jako dodatkowego zajęcia w wolnym czasie. W przeciwnym wypadku, prędzej czy później, tego czasu dla hospicjum może nie starczyć. Ks. Eugeniusz Dutkiewicz mówił: „Zastanów się - czy jesteś w hospicjum, czy bywasz tam od czasu do czasu, by być zadowolonym z siebie, mieć poczucie, że jesteś lepszy od innych, bo robisz coś dobrego?”.
Posługa hospicyjna to ogromny wysiłek - oddawanie siebie innym wtedy, kiedy oni tego potrzebują i w sposób, który nie zawsze można przewidzieć. Chory hospicyjny trafia do nas „w porę” i „nie w porę”. Dobrze, że to co rozumiem teraz, było przede mną zakryte na początku hospicyjnej drogi. W hospicjum nie zawsze da się wszystko przewidzieć i zaplanować!
W pierwszych latach istnienia Hospicjum św. Kamila zawitałam w pewien niedzielny poranek do umierającego Marka. Robiłam wszystko, by ulżyć w cierpieniu jemu i jego zrozpaczonej, zbolałej mamie. Starałam się zachować spokój i nie okazywać pośpiechu, chociaż czekała mnie podróż do domu na rodzinną uroczystość. Brzmiała mi w uszach prośba mojej mamy: „Nie spóźnij się, nie chcemy wszyscy na ciebie czekać.” Po wyjściu od Marka rozmyślałam, jak mogłabym pocieszyć jego mamę. Jadąc samochodem, co chwilę ocierałam spadające uparcie łzy, jednocześnie dociskając pedał gazu, by nie zawieść moich bliskich. Niestety i tak przyjechałam nieco spóźniona. Żałuję, że ich zawiodłam. Przepraszam, tłumaczę krótko: musiałam być u chorego. Nie wdaję się w szczegóły, nie chcąc psuć radości świętującej rodziny. Nie po raz pierwszy potrzebę chorego postawiłam obok, a może nawet wyżej, niż potrzebę moich bliskich. Zranienie ukochanej mamusi i jej ciche wyrzuty głęboko dotknęły mego serca. Dlaczego tak trudno zrozumieć, że chory nie ma już czasu i nie mogę odwiedzin u niego przełożyć na inny termin? Staram się godzić potrzeby chorych z powinnościami i potrzebami mojego serca wobec moich Bliskich. Czy kiedyś się tego nauczę?! Po powrocie do Bielska jadę do Marka. Wszystkie zaplanowane słowa pociechy grzęzną mi w gardle wobec ogromu boleści jego mamy. Siadam cichutko w kącie i modlę się o Bożą pociechę dla niej.
Ile takich sytuacji i przeżyć mnie jeszcze czeka w Hospicjum? Dobrze, że tego nie wiedziałam na początku mojej hospicyjnej drogi!
Pewnego sierpniowego dnia pogorszył się nagle stan mojego podopiecznego chorego Jana. Odwiedziłam go, zmodyfikowałam leczenie, posłałam tam pielęgniarkę, zlecając jej odwiedziny także w dniu następnym, czyli w sobotę. Na ten właśnie dzień znacznie wcześniej umówiona byłam z krewnymi, mieszkającymi wiele kilometrów ode mnie. Chcieli oni przyjechać z okazji zaległych imienin, posiedzieć spokojnie, porozmawiać bez pospiechu, licząc na to, że sobota będzie takim relaksowym dniem. Kiedy wyjeżdżałam po nich na dworzec, zadzwoniła żona Jana z prośbą o przyjazd, bo stan się dramatycznie pogorszył. W czasie jazdy gorączkowo starałam się znaleźć jakieś rozwiązanie. Wracając z dworca z gośćmi przeprosiłam ich i zostawiłam „na chwilkę” w samochodzie tłumacząc, bez wdawania się w szczegóły, że nie mogę tego odłożyć na później. Wpadłam do chorego i podałam leki, które na szczęście dość szybko przyniosły poprawę. Potem świętowaliśmy moje imieniny. Odebrałam w tym czasie 3 - 4 telefony o pogarszającym się stanie Jana. Posłałam tam pielęgniarkę, prosiłam o wezwanie Pogotowia Ratunkowego w razie potrzeby, nie mogąc się dodzwonić do żadnego lekarza hospicyjnego - telefonów komórkowych w tamtym czasie jeszcze nie mieliśmy. Poinformowałam żonę Jana, że nie jestem w stanie przyjechać. Starałam się skupić uwagę na gościach i cieszyć się ze spotkania, chociaż w tej sytuacji nie przychodziło mi to z łatwością. Telefon o śmierci Jana odebrałam wybierając się z rodziną na dworzec kolejowy. W drodze powrotnej zdążyłam jeszcze pożegnać się z nim i pomodlić wraz z żoną. Po latach dowiedziałam się, że krewni nie do końca zorientowali się w sytuacji.
Kilka lat później z powodu przyjezdnych gości których nie mogłam opuścić, nie dotarłam do chorego mieszkającego poza Bielskiem. Poinformowałam rodzinę chorego, że mogę dojechać tam dopiero wieczorem. Kiedy tam dotarłam, zastałam drzwi zamknięte. Niepotrzebnie jechałam zmęczona tyle kilometrów! Po moim dłuższym pukaniu drzwi otwarto, ale nie poproszono mnie do środka. Stałam przed domem jak skruszony pokutnik, wysłuchując przykrych słów rozżalonej córki. Okazało się, że chory zmarł późnym popołudniem. Współczuję szczerze córce. Staram się ją zrozumieć. W głębi serca sama też jednak pragnę zrozumienia. To nie było z mojej strony zlekceważenie wezwania ani lenistwo. Chorych mam zawsze blisko. Rodzinę – czasami. Jak to pogodzić?!
Rodzinie wolontariusza czasem trudno zaakceptować jego nieobecność w domu, kiedy bliscy akurat wtedy go potrzebują. Na początku drogi hospicyjnej nieraz słyszałam wyrazy dezaprobaty czy nawet żalu z tego powodu, że prowadzę nieuregulowany, nieprzewidywalny, wyczerpujący tryb życia i czasem trudno umówić się ze mną nawet najbliższej rodzinie. Czułam wyrzuty sumienia, gdy przyjeżdżali do mnie w odwiedziny mieszkający w innym mieście rodzice a ja wracałam do domu późnym wieczorem zmęczona, nie mając już wiele sił na radosne spotkanie. Widziałam ich troskę o moje zdrowie i z trudem ukrywany żal, że mamy tak mało czasu dla siebie. Wyjaśniliśmy sobie, że gdybym wstąpiła do zakonu, rodzice zaaprobowaliby moje powołanie i wybór. Ustaliliśmy więc, że tak samo muszą potraktować i zaakceptować moją hospicyjną drogę życiową. W miarę upływu lat moi Bliscy zaczynali rozumieć, że nie chcę i nie jestem w stanie z tej drogi zawrócić.
Pamiętam pewien wieczór, wróciłam zmęczona po 22-giej do domu a tu - niespodzianka! Drzwi otwarła mi uśmiechnięta mamusia a z kuchni dochodziły zapachy smacznej kolacji. Radość ogromna. Zanim zaczęliśmy cieszyć się sobą, usłyszałam: „Zadzwoń do pani Zosi /mojej podopiecznej chorej/, bo czeka na twój telefon. Obiecaliśmy, że zadzwonisz natychmiast po powrocie”. W trakcie kolejnych odwiedzin u mnie rodzice poznawali telefonicznie wielu chorych, prowadzili z nimi dłuższe nieraz rozmowy, wysłuchując ich cierpliwie i poznając codzienną rzeczywistość hospicyjną. To było najlepsze „wprowadzenie” ich do hospicjum i poznawanie przez nich tego, co już wtedy stało się częścią mojego życia. Tak powoli zaczynali rozumieć i akceptować hospicjum jako moje powołanie. Kilka lat później mój tato tłumaczył swojemu znajomemu, jak ten ma postępować z umierającą żoną - jak ją odżywiać, pielęgnować, jak z nią rozmawiać w prawdzie i przygotować się do rozstania. Towarzyszył mu w tej sytuacji jak dobry wolontariusz hospicyjny.
Myślę, że bez akceptacji i wsparcia mojego działania przez Bliskich nie byłabym w stanie w pełni zaangażować się w tę posługę. Jestem im za to ogromnie wdzięczna i bardzo im za to dziękuję!
Rodzice z powodu stanu zdrowia zamieszkali pod koniec życia w Bielsku, chociaż była to dla nich bardzo trudna decyzja. Wiedzieli jednak, że nie pozostawię ich bez pomocy i opieki a nie chcieli, żebym musiała przyjechać do nich i „wyłączyć się” z hospicjum. Po śmierci taty mamusia pozostała już ze mną i była dla mnie zawsze wielkim wsparciem. W ostatnich miesiącach życia - słaba, najczęściej leżąca - starała się być do końca samodzielną. Bardzo dużo się modliła, dając mi przykład całkowitego zawierzenia Panu Bogu. Często wieczorem po zakończeniu odwiedzin u chorych przywoziłam do niej kapłana z Panem Jezusem i uczyłam się od niej radości, pokoju i wdzięczności za tę obecność Boga w domu. Zawsze pytała, czy wrócę zaraz po odwiezieniu księdza. Jeśli jeszcze musiałam do kogoś pojechać, słyszałam: „Jedź dziecko, widocznie oni cię tam teraz bardziej potrzebują niż ja, ale wracaj szybko, bo modlić się będę o twój szczęśliwy powrót”. Nie słyszałam ani jednego słowa skargi, że musi na mnie czekać. Ten czas czekania był wypełniony nieustanną modlitwą.
DZIĘKI CI, BOŻE, ZA DAR TAKICH RODZICÓW i Bliskich, którzy pomagali mi w opiece nad nimi, wypełniając pustkę, kiedy mnie przy nich nie było.

Anna Byrczek

Nasze hospicjum

Stowarzyszenie
"Hospicjum św. Kamila
w Bielsku-Białej"

ul. NMP Królowej Polski 15
43-300 Bielsko-Biała
tel. 33/ 811 03 67
e-mail: zarzadkamilbb@vp.pl

NIP 547-210-59-44
REGON 241158869

Konto bankowe
ING Bank Śląski
nr 15 1050 1070 1000 0023 4115 9347

wpis do Księgi rejestrowej
podmiotów wykonujących

działalność leczniczą
pod nr 000000025415

Polecamy